poniedziałek, 13 lipca 2009

Flower Power

Wjeżdżając do wsi Maringá (stan Rio de Janeiro) mam wrażenie, że czas zatrzymał się tu w latach siedemdziesiątych. Przy głównej alei królują bowiem małe domki z wszelakim rękodziełem, począwszy od biżuterii z piórkami, przez papierowe abażury, na dzierganych szalikach i swetrach — wszak to zima — kończąc. Z wielu sklepowych witryn spogląda Bob Marley, a w bocznych uliczkach kryją się kramiki obsługiwane przez jego wierne kopie — jegomościów z długimi dredami przykrytymi charakterystycznymi beretami w czerwono-zielono-żółte pasy.

Jadąc do kolejnej wioski, Maromby, mijamy pary w spodniach-dzwonach i kwiecistych koszulach, patrzące na nas nieco (o)błędnym wzrokiem. Przyczynę tego stanu rzeczy poznajemy dnia następnego, gdy udajemy się na spacer do pobliskiego wodospadu Cachoeira da Escorrega. To miejsce to prawdziwa mekka hippisów i rastafarian, nad którą unosi się specyficzny zapach palonego ziela. Co bardziej odległe kamienie okupują miłośnicy kolorowych wizji, zaś niewielki placyk wokół kaskady zapełniają kolejne straganiki i sklepiki oferujące łapacze snów, meksykańskie talizmany ojo de Dios, ręcznie malowane koszulki, kolczyki, bransoletki i naszyjniki. Sama nie mogę się oprzeć kolorowej torbie. Będzie się wspaniale komponować z moimi rozszerzanymi dżinsami i haftowaną bluzką, dzięki czemu może uda mi się jeszcze bardziej poczuć i zachować ducha tego odległego w przestrzeni i czasie miejca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz