sobota, 4 grudnia 2010

Caipirinha made in Poland

Zatęskniłam za Brazylią i za moim blogiem. Ale jak tu pisać o Brazylii, kiedy siedzi się w Olsztynie, a na dworze -10? Poza tym z założenia chciałam pisać "z" Brazylii, a nie tylko "o". Jednak spojrzałam właśnie, że przybył mi nowy obserwator (witam, witam!), więc trzeba się jakoś zaprezentować.

No to trochę o planach. Po pierwsze, w przyszłym roku znów wypada moja kolej odwiedzin drugiej połowy, na co już cieszę się niesamowicie, martwiąc jednocześnie, czy uda się zgrać mój urlop z międzysemestralną przerwą na USP (Universidade de São Paulo). Czas pomyśleć o ładnym prezencie świątecznym dla Pani Kierownik:)
Tym razem planujemy podróż wzdłuż (chociaż jak tak o tym myślę, to wszerz Brazylii jeszcze nie jechałam), w dwa odległe krańce. Marzy mi się Salvador i od samego początku wodospady Iguaçu. Będzie zatem o czym pisać.

Po drugie, w styczniu zamierzam przemycić do biblioteki trochę tropikalnego słońca i zorganizować spotkanie, podczas którego opowiem co nieco o nieznanych zakątkach Brazylii oraz podzielę się smakołykami, które w tym tygodniu dostałam w paczce. Gdyby więc ktoś wybierał się w tym czasie do Olsztyna, zapraszam 21 stycznia 2011 o 16.00 do Miejskiej Biblioteki Publicznej nr 13 przy ul. Sikiryckiego. Tego samego dnia odbędzie się też wernisaż wystawy fotografii mojego znajomego z Rio.

Wreszcie po trzecie — i tu dochodzę do tytułu tego wpisu — z okazji urodzin koleżanki wybrałam się do pubu (nareszcie jak w Brazylii, wolnego od dymu papierosowego!) i tam zamówiłam moją ulubioną caipirinhę. Przedziwny był to napój, ale nad podziw w swej szalonej mieszance ingrediencji smaczny. Otóż barman, który wyglądał, jakby przygotowując drinka cały czas czytał instrukcję z książki, dodał do niego ni mniej, ni więcej tylko cynamon! Mniemam, że była to wersja świąteczna. W innym przypadku uznałabym to za profanację, ale jak już mówiłam, było to intrygujące odstępstwo od normy.

To chyba tyle wieści na dziś. Ciągle mam w planach uzupełnienie blogu o zaległe posty, ale… Gdybyśmy zatem mieli zobaczyć się dopiero w Nowym Roku — Feliz Natal pra Todos!!

niedziela, 19 września 2010

Rocznicowo

Z okazji rocznicy pamiętnych paulistańskich Dożynek taki oto filmik znaleziony w internecie:

A już myślałam, że nasz wspaniały, dwukrotnie przećwiczony, układ odejdzie w niepamięć! A tu taka niespodzianka. Ujęcia zresztą historyczne, bo Dom Polski przy Av. Sumare został sprzedany, a bananowy gaik — w którym tak pięknie pozowaliśmy do zdjęć po występie — wycięty.
Powiem banalnie, łza się w oku kręci…

piątek, 21 maja 2010

Ilhabela znaczy Piękna Wyspa

Nawet mieszkając w głębi kraju wcale nie trzeba zazdrościć cariocas ich niczym nie skrępowanego dostępu do morza. Choć ci akurat twierdzą, że jest inaczej i że zapięci pod szyję, zestresowani i zabiegani paulistanos nie żywią do mieszkańców Rio ciepłych uczuć właśnie z tak niskich pobudek, mogąc na co dzień tylko pomarzyć o złotych piaskach.Prawda jak zwykle leży pośrodku i jest taka, że chociaż żaden paulistańczyk nie wyskoczy popracy na plażę, to w czasie weekendu i świąt — a tych ostatnich w Brazylii jest pod dostatkiem — znajdzie całkiem niedaleko prawdziwe nadmorskie oazy spokoju.

Jedną z nich jest niewątpliwie Ilhabela. To niewielka wyspa na oceanie Atlantyckim, administracyjnie przynależąca do stanu São Paulo, położona 135 kilometrów od stolicy stanu. Z lądu można się na nią przeprawić promem odchodzącym z malowniczego miasteczka São Sebastião.


Wysepka stanowi jedno z ulubionych miejsc wypoczynkowych paulistan, jednak ze względu na jej rozmiary wprowadzono tu ograniczenia w ruchu turystycznym. Nie musimy się zatem obawiać tłumów zakłócających romantyczną atmosferę tego miejsca.

Wieczorny wypad na plażę przy bezchmurnym niebie to nierzadko jedyna okazja do podziwiania gwiazdozbiorów półkuli południowej, a kolacja lub drink w barze na świeżym powietrzu to także doskonałe uzupełnienie miło spędzanego we dwoje czasu.

Ilhabela zadowoli zresztą nie tylko amatorów dobrej kuchni czy miłośników nastrojowych przechadzek brzegiem morza lub kamiennymi uliczkami z szeregiem sklepików z pamiątkami. To przede wszystkim wspaniałe miejsce dla poszukiwaczy przygód. Ci mogą sobie zafundować pieszą wyprawę do dzikiej plaży Bonete, traktem wiodącym przez dżunglę i zakładającym kilka przepraw przez progi wodospadów.

Do plaży Bonete prowadzi malowniczy trakt przez las atlantycki.

Niewprawni piechurzy mogą zaś wynająć samochód terenowy i udać się na przeciwległy do portu promowego brzeg wyspy, gdzie znajduje się uważana za najpiękniejszą plażę Ilhabela Praia de Castelhanos oraz największy wodospad Cachoeira do Gato.

Mniejsze kaskady rozsiane w różnych punktach wysepki służą jako naturalne baseny ze zjeżdżalniami. Jedynym mankamentem takiego wypoczynku nad wodą jest konieczność zabezpieczenia się przed komarami i o wiele bardziej krwiożerczymi i podstępnymi muszkami borrachudos. Gdyby nie to, Ilhabela z pewnością mogłaby konkurować o miano istnego raju na ziemi.

Małe wodospady służą jako naturalne zjeżdżalnie.

czwartek, 20 maja 2010

W Rzece Styczniowej

Rio de Janeiro odwiedziłam dwukrotnie podczas moich poprzednich wizyt w Brazylii. To prawdziwa turystyczna atrakcja, którą znajdziemy w każdym przewodniku. Przede wszystkim dlatego, że aby naprawdę posmakować kraju, absolutnie trzeba ją zaliczyć. A poza tym, nie ma nic bardziej romantycznego niż oglądanie panoramy miasta ze wzgórza Corcovado, kiedy za naszymi plecami dobrotliwie rozchyla swe ramiona Chrystus Zbawiciel (Cristo Redentor).

By dostać się na górę, możemy wybrać zabytkową kolejkę, która z mozołem pnie się na szczyt przez atlantycki las (Mata Atlântica) porastający wzgórze. Stanowi to okazję do zobaczenia rzadkiej roślinności, choćby owoców jaca, zwanych po polsku owocem chlebowca. Alternatywą jest podróż prywatną taksówką — wtedy kierowca zatrzymuje się w najatrakcyjniejszych punktach widokowych.

Statuę Chrystusa oglądać też możemy od strony Głowy Cukru (Pão de Açúcar), na którą wjeżdżamy kolejką linową. Przy słonecznej pogodzie i czystym niebie rozciąga się przed nami wspaniały widok, ale równie malowniczo i pięknie wygląda Rio, przykryte pierzyną z chmur.

Po takiej niemal górskiej wyprawie warto jeszcze przespacerować się do Praia Vermelha, znajdującej się u podnóża Głowy Cukru, minąć pomnik Fryderyka Chopina i udać się na przechadzkę szlakiem spacerowym, gdzie nie tylko możemy znaleźć okazy pau-brasil — drzewa, od którego swą nazwę wzięła Brazylia, ale także przy odrobinie szczęścia ucieszyć oko widokiem marmozet (micos), buszujących wśród konarów.
Rio de Janeiro nie wymaga w zasadzie dalszych rekomendacji. I tu akurat zbaczanie z turystycznych ścieżek nie popłaca, a i te nie zawsze należą do bezpiecznych. Uważać trzeba zwłaszcza na najsłynniejszej plaży świata, Copacabanie. O wiele piękniejszą, zdaniem wielu, plażą jest zresztą sąsiednia Ipanema. Warto wybrać się tu na minipiknik na skale Arpoador, aby obserwować zmagania surferów i podziwiać charakterystyczną linię wzgórza Dwóch Braci (morro Dois Irmãos).
Z atrakcji kulinarnych trzeba na pewno wypróbować água de coco, wspaniałą na letnie upały wodę kokosową pitą prosto z orzecha. Ma ją w ofercie każdy bar przy plaży. Po wypiciu napoju można też poprosić kelnera o rozbicie skorupy tak, aby móc wyjeść z niej kokosowy miąższ.
Mimo wszystko, Rio de Janeiro nie będzie nigdy moim ulubionym miejscem. Choć z wierzchu piękne i okraszone beztroskimi uśmiechami cariocas, jest także przygnębiające, a wspaniałe pejzaże mieszają się z na pozór równie malowniczymi widokami dzielnic biedy, favelas. Te pierwsze przekonały władze sportowe o przyznaniu miastu dwóch ważnych imprez, Mistrzostw Świata w piłce nożnej i Letnich Igrzysk Olimpijskich. Teraz przed władzami Rio stanie nie lada wyzwanie: jak sprawić, by te drugie nie zakłóciły zarówno atmosfery, jak i przebiegu sportowych zmagań. Czas pokaże, czy tym razem Chrystus na wzgórzu Corcovado będzie równie miłosierny.

niedziela, 3 stycznia 2010

Na ciele malowane

Brazylia to kraj tropikalny, gdzie nawet zimą zdarzają się kilkudziesięciostopniowe upały. A jak wiadomo tam, gdzie gorąco, tam i odzienie raczej skąpe. A jak przyodziewek znikomy, to należy się odpowiednio zaprezentować. Stąd też trwałe zdobienie ciała jest na porządku dziennym, co widać na ulicach brazylijskich miast. O dziwo, wielkość owego ciała nie ma tu nic do rzeczy. Najwyraźniej Brazylijczycy wyznają zasadę, że im więcej ciała, tym więcej powierzchni do zapełnienia tatuażami.

Co ciekawe, w tej dziedzinie panie nie pozostają w tyle. Da się to zauważyć nawet w typowo kobiecych magazynach. W naszej kulturze tatuaże nie zawsze są powodem do dumy i na ciałach modelek są skrzętnie ukrywane lub retuszowane, w brazylijskiej Marie Claire w reklamie bielizny występuje modelka wytatuowana w dwóch miejscach: w dolnej części pleców oraz na stopie. Właśnie te ostatnie są jednym z miejsc najchętniej ozdabianych przez kobiety. Kolejnymi częściami ciała zarezerwowanymi — zdaje się — wyłącznie dla pań są dłonie i wewnętrzna część nadgarstka oraz szyja. Tradycyjne tatuaże na ramionach widuje się częściej u mężczyzn, plecy zaś stanowią powierzchnię najbardziej unisex.

A jakie wzory dominują? Przede wszystkim kolorowe. Tematyka natomiast pozostaje dowolna. Wśród żeńskiej części populacji przeważają oczywiście motylki, kwiatki i gwiazdki, choć zdarzyło mi się dostrzec także bardzo szykowny wzór Indianki polewającej się wodą z trzymanego nad głową dzbanu. Całość utrzymana tym razem w tonacji czarnej i bez zbędnych detali, ot, kontur wypełniony barwnikiem. U mężczyzn: od cytatów z Szekspira po wizerunek bohatera horrorów, laleczki Chucky'ego. Słowem, dla każdego coś miłego.