wtorek, 14 lipca 2009

Dzieci Gai

Visconde de Maua. Poniedziałek, szósta rano. Zaczyna się jeden z najpiękniejszych spektakli natury. Nocne, bezchmurne niebo, z jasno świecącym Krzyżem Południa, zapowiadało te niesamowite poranne atrakcje. Na jaśniejącym niebie widać Wenus, w oddali blask porannej zorzy. Obserwując to wspaniałe widowisko, kątem oka dostrzegam przemieszczający się niemal nad horyzontem świetlisty punkt z długim welonem. Spadająca gwiazda? W oszołomieniu zapominam wypowiedzieć życzenie. Szkoda, bo w tym miejscu na końcu świata spełniają się chyba wszystkie marzenia.

Tuż przed siódmą wreszcie zza szczytów odległych gór wyłania się czerwona kula. Wraz z pierwszymi słonecznymi promieniami pojawiają się też grupki rozkrzyczanych ptaków: bem-te-vi, jaskółek i zielono połyskujących papug. Te ostatnie raz po raz lądują na pobliskim drzewie i wesoło oznajmiają początek nowego, pięknego dnia.

To miejsce to raj na ziemi. Połacie zieleni, krystalicznie czyste niebo, mgły snujące się poniżej wierzchołków gór. Zapach lasu, szum ukrytego w dżungli wodospadu i najrozmaitsze trele, pohukiwania i skrzeki. W tym świecie króluje Natura i mam wrażenie, że ja, stojąca na tarasie naszego małego domku, jestem tu intruzem. Chociaż nie, jak nigdy dotąd czuję się czastką Przyrody, jej dobrze zepolonym ogniwem. Drzewa, ptaki, góry, niebo, Słońce i ja — choć zabrzmi to patetycznie — stanowimy Jedność. Wszyscy jesteśmy dziećmi Gai.

1 komentarz: