poniedziałek, 27 lipca 2009

Pinacoteca

Pinacoteca do Estado de São Paulo to galeria sztuki mieszcząca się w zabytkowym budynku z przełomu XIX i XX wieku, w sąsiedztwie równie stylowej stacji metra Estação da Luz (niegdysiejszego najważniejszego dworca kolejowego w São Paulo, z którego wychodziły dostawy kawy do portu w Santos oraz do którego przychodziły importowane dobra) i Muzeum Języka Portugalskiego.

Galeria gości największą kolekcję rzeźby i malarstwa brazylijskiego dwóch minionych wieków, w tym przepięknych pejzaży i portretów, których reprodukcje — ze względu na swe walory artystyczne i historyczne — często zdobią okładki wydawanych w kraju i za granicą książek. Oprócz tego można tu zobaczyć wystawy artystów zagranicznych (rzeźby francuskiej z pracami Auguste´a Rodina na czele), sztuki współczesnej i fotografii.

niedziela, 19 lipca 2009

Niezapomniany smak kosza na śmieci

Sobotnia wizyta u znajomych to moje pierwsze spotkanie z kuchnią Minas Gerais. Pani domu, dona Cristine, przygotowała przysmaki ze swego rodzinnego stanu. Na przystawkę, ser bawoli faszerowany oliwkami i obficie posypany ziołami. Niewielkie serowe kulki rozpływają się w ustach, a jeszcze lepiej smakują popijane słodkim czerwonym winem, podanym przez gospodarza, João.

Gdy tak zajadamy się tymi delicjami, na stół wjeżdżają kolejne dania: tradycyjny ryż, sałatka z kolorowym makaronem, fasola z kawałkami kiełbasy oraz feijão tropeiro, przepyszna fasola z farofą (rodzajem prażonej mączki z manioku), pietruszką, chrupiącym bekonem i Bóg wie, czym jeszcze. Do tego pieczeń nadziewana linguiçą (rodzaj kiełbasy). Obfitość potraw sprawia, że nawet niewielkie porcje każdego dania nałożone na talerz, dają w sumie ogromną ilość jedzenia. A ja wciąż jeszcze mam w pamięci piekielnie dobre rodizio!

Po posiłku wypijamy sok owocowy. Jak mówi João, cała tajemnica smaku tkwi w starannie wyważonych proporcjach soku ananasowego z marakują. Rzeczywiście, cierpkość tej ostatniej przełamana słodyczą ananasa, dała mieszankę o intensywnym kolorze i bukiecie (tak, w kwestii soków czuję się już niemal ekspertem równym znawcy win). Gdy tak delektujemy się tym boskim nektarem, pani domu zapowiada deser-niespodziankę. Zanim odgadniemy jego recepturę, poznajemy jego intrygującą nazwę: lata de lixo (`kosz na śmieci´). Niepotrzebnie się jednak martwimy — dona Cristine jest bowiem niezrównaną mistrzynią w dziedzinie słodkości. Zatem przed nami pojawiają się ni mniej, ni więcej, tylko czekoladowe koszyczki nadziewane kremami z limonki, kokosa, truskawki i kilku innych owoców. Ojoj! Oczy mówią: Taaaak!, ale żołądek radzi zachować umiar. Niestety… Wobec takiej pokusy nie można pozostać obojętnym. Kolejne latas de lixo znikają więc z talerza, zmieniając nasze brzuchy w niemały śmietnik.

Teraz już się nie dziwię, dlaczego Brazylia to nie tylko kraj znanych z folderów biur podróży smukłych, operacyjnie poprawionych piękności i gibkich, umięśnionych Latynosów z Copacabany, ale także — a może przede wszystkim — szczęśliwych, choć nieco przy tuszy, doskonale przeciętnych ludzi.

sobota, 18 lipca 2009

Trzeci grzech główny

Jak grzeszyć, to tylko w Brazylii! Trzy grzechy główne nazywają się tu self-service, rodízio de carne i rodízio de pizza. W piątkowy wieczór swoje piekielne wrota otworzyło rodízio pizzowe. Za jedyne 14.99 reali zaprzedałam duszę demonowi obżarstwa z Italii rodem.

Z zaczęło się to tak: najpierw pierwszy pomocnik diabła przyjął moje zamówienie na sok ananasowy. I od razu zadał podchwytliwe pytanie: zwykły czy z miętą? Ach, ty podstępny zwodzicielu, jak dobrze mnie znasz! Oczywiście, że z miętą!! To mój tegoroczny numer jeden w kategorii `napoje´.

Potem poszło już gładko. Kolejni piekielni wysłannicy kusili — o paradoksie! — niebiańskimi smakołykami: pizzą z tuńczykiem, serową Quatro Queijos, z brokułami, z szynką, moją ukochaną kiełbasianą Calabrezą z cebulką, z bekonem, z mięsiwem wszelakim, z warzywem rozmaitym… Doooość!!!

Ale to jeszcze nie koniec, o nie! Oto przede mną największe tortury, o jakich nikt w Polsce nie słyszał, ani sobie nie wyobrażał: pierwsza — z bananami, druga o smaku ciasta czekoladowego, trzecia nęci czerwienią truskawki, czwarta o wdzięcznej nazwie Romeo i Julia i smaku marmolady z guavy i białego sera, piąta… Była i piąta, z wiórkami kokosowymi, ale tym razem oparłam się pokusie, śmiało spojrzałam w oczy podstępnemu Belzebubowi w stroju kelnera i… poprosiłam o rachunek.

czwartek, 16 lipca 2009

W Krainie Owocowo-Warzywnych Czarów

Wizyta na targu owocowym Sacolão, którego nazwa pochodzi od dużej torby na zakupy, zawsze wprawia mnie w dobry nastrój. Ta wspaniała obfitość kolorów, zapachów i faktur! Doskonale kobiece kształty papai, ociężały urok mango, krągłość marakui, nieco nieprzystępna chropowatość ananasa, przytłaczająca wielkość owocu jaca. Nic tylko cieszyć oko i podniebienie.



Kawałek dalej rozlewa się zielona plama ogórków zwykłych i japońskich, urozmaicona czerwienią i żółcią papryki. Na kolejnym stole wyrasta pole sałaty we wszelkiej odmianie, pietruszki i szczypiorku zawsze w czułym uścisku; tuż obok usadowiły się kalafiory i kapusty. Ciekawe, jakie rozmowy prowadzi się na tym straganie.

Prawdziwa feeria barw wybucha jednak dopiero na półkach opatrzonych hasłem `produtos higienizados´. Krojone, poszatkowane i tarte owoce i warzywa, sterylnie czyste i zapakowane, tylko czekają na tych, którzy zechcą w pośpiechu przyrządzić swój posiłek, nie tracąc czasu na pracochłonne mycie, obieranie i rozdrabnianie.

Trójkolorowe krążki papryki, pestkowane wnętrze owocu namiętności (jak Anglicy nazywają marakuję), pomarańczowo-żółto-zielona mozaika mieszanki warzywnej — to wszystko niemal przypomina wielki plakat z napisem `Zjedz mnie´. Tu, w Sacolão do Sabão, czuję się jak Alicja w Krainie Owocowo-Warzywnych Czarów.

wtorek, 14 lipca 2009

Dzieci Gai

Visconde de Maua. Poniedziałek, szósta rano. Zaczyna się jeden z najpiękniejszych spektakli natury. Nocne, bezchmurne niebo, z jasno świecącym Krzyżem Południa, zapowiadało te niesamowite poranne atrakcje. Na jaśniejącym niebie widać Wenus, w oddali blask porannej zorzy. Obserwując to wspaniałe widowisko, kątem oka dostrzegam przemieszczający się niemal nad horyzontem świetlisty punkt z długim welonem. Spadająca gwiazda? W oszołomieniu zapominam wypowiedzieć życzenie. Szkoda, bo w tym miejscu na końcu świata spełniają się chyba wszystkie marzenia.

Tuż przed siódmą wreszcie zza szczytów odległych gór wyłania się czerwona kula. Wraz z pierwszymi słonecznymi promieniami pojawiają się też grupki rozkrzyczanych ptaków: bem-te-vi, jaskółek i zielono połyskujących papug. Te ostatnie raz po raz lądują na pobliskim drzewie i wesoło oznajmiają początek nowego, pięknego dnia.

To miejsce to raj na ziemi. Połacie zieleni, krystalicznie czyste niebo, mgły snujące się poniżej wierzchołków gór. Zapach lasu, szum ukrytego w dżungli wodospadu i najrozmaitsze trele, pohukiwania i skrzeki. W tym świecie króluje Natura i mam wrażenie, że ja, stojąca na tarasie naszego małego domku, jestem tu intruzem. Chociaż nie, jak nigdy dotąd czuję się czastką Przyrody, jej dobrze zepolonym ogniwem. Drzewa, ptaki, góry, niebo, Słońce i ja — choć zabrzmi to patetycznie — stanowimy Jedność. Wszyscy jesteśmy dziećmi Gai.

poniedziałek, 13 lipca 2009

Flower Power

Wjeżdżając do wsi Maringá (stan Rio de Janeiro) mam wrażenie, że czas zatrzymał się tu w latach siedemdziesiątych. Przy głównej alei królują bowiem małe domki z wszelakim rękodziełem, począwszy od biżuterii z piórkami, przez papierowe abażury, na dzierganych szalikach i swetrach — wszak to zima — kończąc. Z wielu sklepowych witryn spogląda Bob Marley, a w bocznych uliczkach kryją się kramiki obsługiwane przez jego wierne kopie — jegomościów z długimi dredami przykrytymi charakterystycznymi beretami w czerwono-zielono-żółte pasy.

Jadąc do kolejnej wioski, Maromby, mijamy pary w spodniach-dzwonach i kwiecistych koszulach, patrzące na nas nieco (o)błędnym wzrokiem. Przyczynę tego stanu rzeczy poznajemy dnia następnego, gdy udajemy się na spacer do pobliskiego wodospadu Cachoeira da Escorrega. To miejsce to prawdziwa mekka hippisów i rastafarian, nad którą unosi się specyficzny zapach palonego ziela. Co bardziej odległe kamienie okupują miłośnicy kolorowych wizji, zaś niewielki placyk wokół kaskady zapełniają kolejne straganiki i sklepiki oferujące łapacze snów, meksykańskie talizmany ojo de Dios, ręcznie malowane koszulki, kolczyki, bransoletki i naszyjniki. Sama nie mogę się oprzeć kolorowej torbie. Będzie się wspaniale komponować z moimi rozszerzanymi dżinsami i haftowaną bluzką, dzięki czemu może uda mi się jeszcze bardziej poczuć i zachować ducha tego odległego w przestrzeni i czasie miejca.

niedziela, 12 lipca 2009

Mała Finlandia

Gdzie mieszka święty Mikołaj? Oczywiście w Laponii! A gdzie ma swój dom? Być może wydaje się to niemożliwe, ale odpowiedź brzmi: w Brazylii! A dokładniej w niewielkim Penedo w stanie Rio de Janeiro. Ta osada, założona w 1927 roku przez Fina Toivo Uuskallio, oferuje turystom nie tylko możliwość zwiedzenia chatki Mikołaja, ale także odwiedzenia Mikołajowej fabryki czekolady oraz skosztowania tradycyjnych specjałów kuchni fińskiej, z pstrągiem w rozmaitej postaci na czele. Zresztą restauracji ci tutaj dostatek i każdy znajdzie tu coś dla siebie, nawet jeśli nie jest smakoszem ryb.

Ta malowniczo położona wioska to także raj dla miłośników natury, bowiem otacza ją Park Ekologiczny z licznymi wzniesieniami i wodospadami. Przedsmak tych atrakcji oferuje usytuowana nieco dalej od centrum restauracja Koskenkorva. W tym otoczonym tropikalnym lasem domku na palach, obok którego przepływa cicho szemrzący strumyk, spróbować można potraw o tajemniczych i niemożliwych do wymówienia nazwach, a daniem popisowym jest Smorgasbord.

Jednak mimo odczuwalnej obecności kultury fińskiej, mieszkańcy Penedo martwią się o jej przetrwanie. Dlatego w tej skromnej pod względem wielkości i zaludnienia osadzie działają organizacje, których celem jest kontynuowanie tradycji. Otwarto tu między innymi muzeum oraz powołano do życia grupę folklorystyczną. Jej występ można było zobaczyć w São Paulo podczas niedawnych Targów Turystyki.

zobacz nagranie 1
zobacz nagranie 2

A oto garść fotografii z Małej Finlandii: