niedziela, 29 listopada 2009

Noc Świętego Andrzeja

Pewnie znów Rob zarzuci mi, że piszę o Polsce, a przecież miało być o Brazylii. Sobotni wieczór spędziłam bowiem w Domu Polskim w towarzystwie Polonusów. Okazją do kolejnego spotkania i wspaniałej zabawy były tym razem Andrzejki.

Moją relację zacznę zakulisowo, czyli od kuchni. Z niej bowiem docierały zacne zapachy polskich potraw. Okazało się, że głównodowodzącym był tam Robert, co prawda nie Makłowicz (choć ten z pewnością nie powstydziłby się takiej produkcji), ale o równie znanym nazwisku. Powitana zostałam wyrzutami, że przychodzę za późno i ziemniaki na placki zostały już starte rękami Grega, który nieco później tego wieczoru wyznał słowami Szymborskiej, że ręce ma takie małe. Może i tak, ale za to jakie sprawne. Spod tych bowiem rąk wyszły także doskonałe gołąbki.

W przerwach pomiędzy konsumpcją tych i innych kulinarnych arcydzieł, odbywały się tradycyjne andrzejkowe wróżby, z laniem wosku na czele (którego osobiście doglądałam podczas topienia). Moim zdaniem ulałam sobie domek z palmą, co zdecydowanie symbolizowało moją przyszłość w Brazylii, ale Dwaj Złośliwi Wróżowie w osobach księdza Andrzeja i Pana Konsula stwierdzili, że to kontur naszego kraju i że wracam do Polski. Dziękuję bardzo, tyle to ja wiem i bez magicznych sztuczek.

Pomimo tego drobnego nieporozumienia, wieczór zaliczam jednakże do udanych, choćby z tego względu, że kilkakrotnie zostałam porwana na parkiet przez najlepszych tancerzy w tym towarzystwie (vide: Dożynki). Zabawa w rytm znanych przebojów polskich (Jesteś szalona) i zagranicznych (Cheri Cheri Lady) trwała do późna.

1 komentarz:

  1. Hihi wiedziałam, że w końcu znajdę :)
    Po zdjęciach widać, że zabawa się udała :) Bardzo ciekawie piszesz Beato, będę Cię obserwować :D
    Pozdrawiam z Oliwkowa :))

    OdpowiedzUsuń