Ostatnia wizyta w barze Matriz do Açaí (w bardzo dowolnym tłumaczeniu to coś jak "Centrum Açaí") i porządny kubek tego owocu w postaci sorbetu z kawałkami banana, przypomniały mi o legendzie, którą swego czasu znalazłam, przygotowując w bibliotece wystawę amazońskich fotografii. Na jednym ze zdjęć widniała bowiem wysoka i cienka palma, z czubka której zwieszały się kiście drobnych, ciemnych owoców. Okazało się, że stanowią one ważny element diety mieszkańców północnej Brazylii. Ich odkrycie w ciekawy sposób przedstawia indiańska historia, do której zainteresowanych odsyłam poniżej:
Niestety, owoce açaí są na tyle nietrwałe, że z północy kraju do São Paulo docierają już w postaci pulpy. Nie zmienia to jednak faktu, że mój pierwszy z nimi kontakt był zaskakujący, — smakiem nie przypominają bowiem żadnego znanego mi owocu, nie są przesadnie słodkie, można wręcz powiedzieć, że nieco mdłe, a jednak jakże intrygujące — ale z całą pewnością była to miłość od pierwszego wejrzenia. Albo, jak kto woli, od pierwszej łyżeczki. Nie ma chyba nic lepszego w upalny dzień, niż miseczka tego zmrożonego smakołyku, przyjemnie odrętwiającego język i podniebienie. Gdybym właśnie występowała w reklamie, mogłabym powiedzieć z rozkoszą: „Mmm… mmm… pycha!".
Açaí z bananem, z marakują oraz w postaci soku
W barze Matriz do Açaí
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz