niedziela, 29 listopada 2009

Noc Świętego Andrzeja

Pewnie znów Rob zarzuci mi, że piszę o Polsce, a przecież miało być o Brazylii. Sobotni wieczór spędziłam bowiem w Domu Polskim w towarzystwie Polonusów. Okazją do kolejnego spotkania i wspaniałej zabawy były tym razem Andrzejki.

Moją relację zacznę zakulisowo, czyli od kuchni. Z niej bowiem docierały zacne zapachy polskich potraw. Okazało się, że głównodowodzącym był tam Robert, co prawda nie Makłowicz (choć ten z pewnością nie powstydziłby się takiej produkcji), ale o równie znanym nazwisku. Powitana zostałam wyrzutami, że przychodzę za późno i ziemniaki na placki zostały już starte rękami Grega, który nieco później tego wieczoru wyznał słowami Szymborskiej, że ręce ma takie małe. Może i tak, ale za to jakie sprawne. Spod tych bowiem rąk wyszły także doskonałe gołąbki.

W przerwach pomiędzy konsumpcją tych i innych kulinarnych arcydzieł, odbywały się tradycyjne andrzejkowe wróżby, z laniem wosku na czele (którego osobiście doglądałam podczas topienia). Moim zdaniem ulałam sobie domek z palmą, co zdecydowanie symbolizowało moją przyszłość w Brazylii, ale Dwaj Złośliwi Wróżowie w osobach księdza Andrzeja i Pana Konsula stwierdzili, że to kontur naszego kraju i że wracam do Polski. Dziękuję bardzo, tyle to ja wiem i bez magicznych sztuczek.

Pomimo tego drobnego nieporozumienia, wieczór zaliczam jednakże do udanych, choćby z tego względu, że kilkakrotnie zostałam porwana na parkiet przez najlepszych tancerzy w tym towarzystwie (vide: Dożynki). Zabawa w rytm znanych przebojów polskich (Jesteś szalona) i zagranicznych (Cheri Cheri Lady) trwała do późna.

niedziela, 22 listopada 2009

Praia Grande

Miniony weekend spędziłam nad Atlantykiem wśród palm kokosowych licznie porastających nadmorski deptak. Praia Grande to jedna z nabliżej od São Paulo położonych miejscowości wypoczynkowych nad oceanem, znajdująca się 86 kilometrów od stolicy stanu. I chociaż z reguły nie narzekam na swoje wyjazdy, to bilans tej podróży wyszedł na zero. A oto szczegółowe kalkulacje:

Minusy:
* Deszczowa sobota i niedziela.
* Opalenizna na raka ze słonecznego piątku.
* Okropne drinki w przyplażowym barze. I zabrakło marakui.
* Leniwa obsługa i drożyzna w innym barze. Nad morzem ryba powinna być najtańsza, prawda?

Plusy:
* Trzy morskie kąpiele
* Świetnie położone miejsce zakwaterowania, dwie minuty od plaży.
* Interesujący targ rękodzieła i kulinariów, w sam raz do odwiedzenia w deszczowe popołudnie. Choć my oczywiście obejrzeliśmy wszystko w słoneczne popołudnie.
* Rewelacyjny obiad w restauracji samoobsługowej. Tanio (tylko 19,90 reali za kilo), dużo i ryba w kilku wersjach do wyboru!

Na deser zaś obejrzałam sobie (na żywo!) policyjną akcję łapania złodzieja. Było jak w filmie, latający helikopter zakreślający koło nad miejscem, w którym rabuś próbował się ukryć, uzbrojeni policjanci, wóz policyjny pędzący po plaży i happy end. Nie dla złodzieja, oczywiście.

czwartek, 19 listopada 2009

Święto Niepodległości

Do niedawna Święto Niepodległości kojarzyło mi się głównie z dawnymi szkolnymi akademiami „ku czci”, podczas których recytowało się wiersze przeplatając je patriotycznymi piosenkami. Żołnierskie pieśni miały oczywiście swój urok, jednak czy miały duże znaczenia dla dziecka, którym wówczas byłam?

O prawdziwej potędze piosenki patriotycznej — piosenki wywołującej śmiech i płacz, a przede wszystkim dumę — przekonałam się dopiero w ostatnią niedzielę podczas spotkania polonijnego z okazji 91. rocznicy odzyskania przez Polskę wolności po długich latach rozbiorów.

I nie była to wcale impreza napuszona i nudna. Wręcz przeciwnie, w tak radosnych spotkaniach Polaków oraz miłośników naszego kraju uczestniczyłam jedynie tu, w São Paulo. Czy sprawił to gorący klimat, czy nieco brazylijska, otwarta mentalność Polonusów — paulistańskie świętowanie przy grillu, okraszone wspólnym śpiewem Żeby Polska była Polską, Przybyli ułani, a wreszcie Góralu czy ci nie żal i O mój rozmarynie, zroszone łzami wzruszenia tych, którzy jeszcze pamiętają czasy niewoli, okazało się najprawdziwszą celebracją polskości.


Uczestnicy i jury konkursu piosenek patriotycznych


Pan Konsul wręcza nagrody zdobywcom II miejsca

sobota, 14 listopada 2009

Made in Brazil: Açaí

Ostatnia wizyta w barze Matriz do Açaí (w bardzo dowolnym tłumaczeniu to coś jak "Centrum Açaí") i porządny kubek tego owocu w postaci sorbetu z kawałkami banana, przypomniały mi o legendzie, którą swego czasu znalazłam, przygotowując w bibliotece wystawę amazońskich fotografii. Na jednym ze zdjęć widniała bowiem wysoka i cienka palma, z czubka której zwieszały się kiście drobnych, ciemnych owoców. Okazało się, że stanowią one ważny element diety mieszkańców północnej Brazylii. Ich odkrycie w ciekawy sposób przedstawia indiańska historia, do której zainteresowanych odsyłam poniżej:


Niestety, owoce açaí są na tyle nietrwałe, że z północy kraju do São Paulo docierają już w postaci pulpy. Nie zmienia to jednak faktu, że mój pierwszy z nimi kontakt był zaskakujący, — smakiem nie przypominają bowiem żadnego znanego mi owocu, nie są przesadnie słodkie, można wręcz powiedzieć, że nieco mdłe, a jednak jakże intrygujące — ale z całą pewnością była to miłość od pierwszego wejrzenia. Albo, jak kto woli, od pierwszej łyżeczki. Nie ma chyba nic lepszego w upalny dzień, niż miseczka tego zmrożonego smakołyku, przyjemnie odrętwiającego język i podniebienie. Gdybym właśnie występowała w reklamie, mogłabym powiedzieć z rozkoszą: „Mmm… mmm… pycha!".

Açaí z bananem, z marakują oraz w postaci soku

W barze Matriz do Açaí

środa, 11 listopada 2009

Ciemności kryją ziemię

Wczoraj o godzinie 22.20 tutejszego czasu połowa Brazylii i kawałek Paragwaju pogrążyły się w chaosie. W wielu miastach, w tym w São Paulo, przestała działać sygnalizacja świetlna oraz metro. Ruch miejski został sparaliżowany, tysiące studentów oraz pracowników zostało niemal bez możliwości powrotu do domu, autobusy pękały w szwach. Na szczęście nam udało się wrócić do domu jeszcze przed blackoutem. Niektórym dosłownie pięć minut przed tym, jak światło zamigotało, powróciło na chwilę, by następnie zgasnąć na dobre na parę godzin.

Przyczyną tego stanu rzeczy okazała się awaria elektrowni wodnej Itaipu. Ta położona niedaleko wodospadów Iguaçu zapora wodna, w języku Guarani oznaczająca „śpiew kamieni”, to wspólne dzieło strony brazylijskiej i paragwajskiej. Jest to druga co do wielkości elektrownia wodna na świecie.

Gdy okazało się, że problem nie jest jedynie lokalny — jakże niesamowicie było siedzieć w ciemności rozświetlanej tylko blaskiem ekranu telefonu komórkowego i słuchać komunikatów nadawanych przez radio — poczułam powagę sytuacji. Od razu wyobraziłam sobie czarną dziurę widzianą z kosmosu tam, gdzie jeszcze przed chwilą była Brazylia.

Jednak to, co zdumiało mnie najbardziej, to fakt, jak bardzo światło świec zbliża ludzi, prowokując intymne zwierzenia. No, może prawie intymne, bo dające się słyszeć przez pół ulicy. Otóż w momencie, kiedy zabrakło prądu, życie domowe przeniosło się na zewnątrz. Ludzie wylegli na balkony i oto zaczęły się ogólne debaty na temat bieżącej sytuacji i domniemania jej przyczyn, przeplatane historiami w stylu „a za czasów mojego ojca…” i okraszone donośnymi okrzykami dopingującymi drużyny piłkarskie. Te ostatnie składam na karb zbiorowej paniki.

Sytuacja szybko wróciła do normy, lecz mam wrażenie, że niektórzy — przynajmniej ci, kórzy nie spędzili połowy nocy w oczekiwaniu na środki masowego transportu — już zatęsknili za tą błogą intymnością bezświetlnej nocy i skoro świt na nowo podjęli pasjonujące nocne Brazylijczyków rozmowy.

poniedziałek, 9 listopada 2009

Made in Brazil: Havaianas

Modzie ulegam sporadycznie, lecz w tym modowym hicie Brazylii zakochałam się od razu. Havaianas, bo o nich mowa, to chyba najsłynniejsze japonki świata i nieodłączny atrybut każdego Brazylijczyka. Wątpię bowiem, czy znajdzie się taki, który nie ma choćby jednej pary tych gumowych klapek.

Ja sama mam ich trzy, po jednej parze z każdej podróży do Brazylii, bo producenci nie spoczywają na laurach i co roku wprowadzają nowe modele i kolekcje. Moje pierwsze Havaiany, zielone z malutką flagą Kraju Kawy, dostałam w prezencie, ale tak naprawdę najbardziej podobają mi się te w etniczne wzory. Mój najnowszy nabytek, to sandałki z zeszłorocznej kolekcji FLASH URBAN FRESH, w których z radością przemierzam miasto.

Historia Havaianas sięga roku 1962. Wtedy to wprowadzono na rynek pierwsze japonki tej marki inspirowane, a jakże, typowym obuwiem z Kraju Kwitnącej Wiśni, wykonanym z wyplatanej słomy ryżowej. Do dzisiaj znakiem rozpoznawczym Havaian jest podeszwa, która swą fakturą przypomina ziarna ryżu.

wtorek, 3 listopada 2009

Ciemne oblicze Świętego Pawła

Każde miasto ma swoje wzloty i upadki. Wiele miast może pochwalić się swoim pięknem. Są też takie, o których brzydocie trzeba szybko zapomnieć. Tak ogromna metropolia, jaką jest São Paulo, oprócz przepięknych i godnych odwiedzenia miejsc, ma też te, ukryte daleko przed wzrokiem turystów, niechlubne miejskie krajobrazy.
Po wczorajszym spacerze w mojej dzielnicy, postanowiłam odsłonić to drugie oblicze miasta.


Przystanek autobusowy

Chodnik?

Miejskie graffiti

High-tech

To był chyba bar

Uliczne rytuały macumby


Warsztat samochodowy

Klomb?

Dywan, niestety nie czerwony


Takie buty…


Nie tylko ser ma dziury


Miejskie graffiti 2


Miejskie graffiti 3

"Skarby"

niedziela, 1 listopada 2009

Liberdade znaczy Wolność


W nieodległym sąsiedztwie Sé, w dzielnicy Liberdade, swoją przystań znaleźli imigranci z Japonii, przybywający do Brazylii od wczesnych lat XX wieku. W samym São Paulo, ze względu na bliskość portu w Santos, do którego przypływały statki z imigrantami na pokładzie, powstała największa na świecie poza krajem ojczystym kolonia japońska.

Wejście do dzielnicy wyznacza brama torii, w tradycji japońskiej — oddzielając sacrum od profanum — prowadząca do świątyni shintoistycznej. Jednak początki tego miejsca, jak i jego dzisiejsza nazwa, niewiele wspólnego miały ze świętością. Tu bowiem odbywały się egzekucje niewolników, dla których śmierć przez powieszenie była jedyną drogą do wolności. Stąd też Pole Wisielców (Campo da Forca) wkrótce zostało nazwane Liberdade.

Oprócz licznych orientalnych sklepików i restauracji, Liberdade znane jest i chętnie odwiedzane przez paulistan z powodu cotygodniowego jarmarku rękodzieła i kulinariów, podczas którego serwowane są takie potrawy jak zupa miso czy makaron yakisoba, a nad całym Placem Wolności (Praça da Liberdade) unosi się w tym czasie wspaniały zapach smażonej ryby. Dzielnica ta mieści również Muzeum Imigracji Japońskiej (Museu da Imigração Japonesa) oraz świątynię buddyjską (Templo Busshinji).