Pierwszy dzień po przylocie. Poranek jest chłodny, czuję się, jakbym w ogóle nie wyjeżdżała. Pamiętam jeszcze, kiedy na dzień dobry tropikalne powietrze buchało mi w twarz, sprawiając, że miałam ochotę zrobić w tył zwrot i czym prędzej ucieć z tego piekła. Tylko ten mrok! W Polsce o 6 rano wita nas słońce, a tu wciąż panuje ciemność. Bliskość równika daje się we znaki:)
W domu czeka mnie przemiłe powitanie. Na dobry początek dostaję paterę pełną wspaniałych owoców. Mango, papaja, marakuja, avocado… To się nazywa życie!
Mój ulubiony owoc? Marakuja!! A jeszcze lepiej dwie. Może być też w postaci deseru.
Na obiad, pierwszy raz w życiu próbuję feijoady. Nie jest to może wersja typowa ze świńskim uchem i tym podobnymi przysmakami, ale może to i lepiej. Dzięki temu mogę poznać smak tej tradycyjnej potrawy, a świńskie ucho raczej by mnie do niej nie przekonało. O dziwo, ryż i fasola coraz bardziej przypadają mi do gustu.
Nieco później całą ferajną pakujemy się do samochodu i jedziemy do parku Ibirapuera (co w języku Indian Tupi znaczy ´´stare drzewo´´). Niestety, plany krzyżuje nam impreza z okazji Tygodnia Mody: nie ma gdzie zaparkować. Nic nie daje kilkakrotne okrążenie parkingu. Miejsc nie ma i już. Podobno są za to gwiazdy mody, z Brazylijką Giseli Bündchen na czele, ale żadnej nie udaje nam się zobaczyć. Szkoda…
niedziela, 21 czerwca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
O mnie
Z urodzenia olsztynianka, z zamieszkania paulistana. Zapraszam do odwiedzania mojego blogu, na którym podzielę się swoimi wrażeniami i spostrzeżeniami z życia w Brazylii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz