sobota, 20 czerwca 2009

Godzina ´´0´´

Sobota, 6 rano. Wstaję i szykuję się do drogi. Mamy wyjechać o 7.30. Ta sztuka się nam oczywiście nie udaje i wyjeżdżamy 10 minut po czasie. Na szczęście droga do Warszawy nie jest zakorkowana i na Okęcie dojeżdżamy ponad dwie godziny przed odlotem. Mamy zatem czas, aby się pożegnać.

Samolot odlatuje z nowego terminala, pierwszy raz nie muszę jechać autobusem, tylko od razu z bramki wchodzę na pokład. Co za luksus! Mamy co prawda opóźnienie, ale podróż do Rzymu przebiega bez zakłóceń. W samolocie spotykam dwie olsztynianki, które po raz pierwszy wybrały się w podniebną podróż.

Schody zaczynają się dopiero na rzyskim lotnisku. Niestety to nie londyńskie Heathrow – nie ma tu co robić, zatem na trzy godziny dekuję się w McDonaldsie i rozwiązuję sudoku, które przezornie na tę okoliczność zabrałam ze sobą. Potem zwiedzam wszystkie terminale wzdłuż i wszerz. Gdy w końcu nadchodzi godzina odprawy, przeżywam małą niespodziankę. Aby dostać się do terminala C, muszę przejechać kawałek pociągiem. Na miejscu zaś okazuje się, że z bramki, którą mam podaną na bilecie, mogę polecieć do… Buenos Aires. Na szczęście szybko orientuję się w sytuacji. Przy okazji po raz kolejny cieszę się z wejścia Polski do Unii Europejskiej. Przez kontrolę paszportową przechodzę bezstresowo i – co więcej – bez kolejki.

Brazylijską atmosferę czuję już, czekając na odprawę. Do São Paulo poleci ze mną rozkrzyczana grupa Brazylijczyków. Dobrze, że będziemy lecieć w nocy – przynajmniej będą spać. Ich głośne zachowanie przypomina mi bowiem, jak bardzo jestem już zmęczona.
Jestem chyba jedyną Polką na pokładzie samolotu. Oprócz mnie i brasileiros są jeszcze Włosi, Boliwijczycy, dwoje Nigeryjczyków. Dominuje język portugalski i… angielski. W tym języku porozumiewam się z moimi sąsiadami z rzędu i stewardesami. Na portugalski przyjdzie jeszcze czas.

Dwunastogodzinna podróż z Italii do Brazylii daje się we znaki i na miejsce docieram jak z krzyża zdjęta, co zresztą widać na załączonym obrazku. Jeszcze tylko odbiór bagażu - znów się udało, hura! Anegdotyczne jest już bowiem moje pojawienie się na warszawskim lotnisku bez bagażu, za to z łukiem od berimbau - i zaczynam przygodę życia.

I tym sposobem jestem tu, w São Paulo. Senhora Biata (znowu) w Brazylii:)
Komitet powitalny spisał się wspaniale:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz