Avenida Paulista jest jedną z najważniejszych ulic São Paulo. Ta długa na prawie 3 kilometry aleja stanowi finansowe i kulturalne centrum miasta. Powstała w grudniu 1891 roku i do tej pory można tu odnaleźć ślady przeszłości, w postaci domów potentatów kawowych oraz oaz zieleni, takich jak park Trianon czy ogród różany Casa das Rosas (Domu Róż). Rezydencja ta, zbudowana w pierwszej połowie XX wieku w stylu eklektycznym z elementami art deco, została udostępniona do zwiedzania i przekształcona w ośrodek kultury oraz bibliotekę specjalizującą się w poezji.
poniedziałek, 29 czerwca 2009
niedziela, 28 czerwca 2009
Święto latawców
Okazuje się, że poza piłką nożną i siatkówką, sportem narodowym Brazylijczyków, nie tylko zresztą tych najmłodszych, jest… puszczanie latawców.
Jak popularna jest to zabawa, można się przekonać spoglądając do góry: wszystkie przewody wysokiego napięcia upstrzone są pozostałościami po latawcach, które zaczepiły się, nie znajdując swej drogi do nieba.
sobota, 27 czerwca 2009
Churrasco!
Feijoada, czyli potrawa z czarnej fasoli i rozmaitych gatunków mięs, podawana tradycyjnie z ryżem, który jest podstawą większości brazylijskich posiłków, tak jak u nas ziemniaki.
Churrasco, czyli grillowane przysmaki, które po przyrządzeniu kroi się na małe kawałki i częstuje nimi wszystkich uczestników biesiady.
piątek, 26 czerwca 2009
Melodia mgieł nocnych
Poranek w São Paulo zaczyna się około 5.30, choć do co najmniej 6.30 będzie jeszcze ciemno. O tej porze zaczynają się też pojawiać rozmaite mechaniczne słowiki i skowronki. Melodia mgieł nocnych płynie bowiem nie z gardeł naszych skrzydlatych przyjaciół, ale z głośników umieszczonych na dachach samochodów rozwożących po domach dobra wszelakie, od jaj, poprzez gaz do kuchenek i środki czyszczące, po lody. Każdy sprzedawca ma swoje własne niepowtarzalne nagranie. Czasem jest to romantyczna pieśń, innym razem zachęta w stylu radiowego DJ-a: E olha, Cândida Cândida Cândida Cândida Cândida, Dona Maria, detergente, amaciante, alvejante, veja, e cloro (w wolnym tłumaczeniu: Spójrz, środek czyszczący `Cândida´ dla każdej pani domu, detergenty, zmiękczacze i wybielacze).
Z początku, gdy jeszcze nie wiedziałam, cóż to za urocza melodia budzi mnie co rano, byłam zaintrygowana. Jednak, kiedy wytłumaczenie okazało się tak prozaiczne jak uliczny handlowiec (co ciekawe, najładniejszą melodię ma sprzedawca gazu), nie tylko straciłam zainteresowanie całą sprawą, ale podobnie jak wszyscy znani mi Brazylijczycy, zaczęłam mieć tego wszystkiego serdecznie dość. Z rozrzewnieniem wspominam więc naszego rodzimego sprzedawcę lodów, popularnie zwanego u nas w domu `bimbałem´. Przynajmniej był bezkonkurencyjny. I jeździł tylko w sobotę po południu.
Z początku, gdy jeszcze nie wiedziałam, cóż to za urocza melodia budzi mnie co rano, byłam zaintrygowana. Jednak, kiedy wytłumaczenie okazało się tak prozaiczne jak uliczny handlowiec (co ciekawe, najładniejszą melodię ma sprzedawca gazu), nie tylko straciłam zainteresowanie całą sprawą, ale podobnie jak wszyscy znani mi Brazylijczycy, zaczęłam mieć tego wszystkiego serdecznie dość. Z rozrzewnieniem wspominam więc naszego rodzimego sprzedawcę lodów, popularnie zwanego u nas w domu `bimbałem´. Przynajmniej był bezkonkurencyjny. I jeździł tylko w sobotę po południu.
czwartek, 25 czerwca 2009
Galeria zawodów dziwnych
Zdaje się, że Brazylijczycy znaleźli niekonwencjonalny sposób radzenia sobie z bezrobociem. Otóż nawet niezbyt baczny obserwator zauważy postaci, których codzienne zajęcie wydaje się nie tylko dość zabawne dla postronnych, ale też niespecjalnie potrzebne czy uzasadnione.
Oto przykład: wjazd na teren hipermarketu. Na środku placu stoi coś w rodzaju bramki, przez którą należy przejechać, aby dostać się na drugą stronę rzeczonego placu. Przejazd nie jest płatny, więc po co taka zapora? Odpowiedź jest prosta: aby dać pracę pani, która za nas będzie naciskać czerwony przycisk, podnoszący szlaban zagradzający wjazd.
Przykład drugi: targ owocowy. Przy wjeździe wita nas przemiły pan, który wręcza kierowcy karteczkę (jej zawartość wciąż stanowi dla mnie tajemnicę, jakby chodziło co najmniej o szyfr do sejfu) oraz ustawia woreczek z numerem na dachu samochodu. W drodze powrotnej zaś zdejmuje numer i zabiera wspomnianą karteczkę. Czemu ma to służyć nie pamiętają z pewnością nawet najstarsi Brazylijczycy.
Kolejna historia. Monitoring po paulistańsku. Trzeba tu wiedzieć, że z reguły tutejsze sklepy, zwłaszcza te oferujące niedrogie ubrania oraz mydło i powidło, nie mają drzwi wejściowych, przez co cały czas otwarte są na ulicę. Nasze zabezpieczenia pewnie nie zdałyby tu egzaminu. Ale i na to jest sposób. Wystarczy na ulicy przed sklepem ustawić drabinę, a na niej posadzić pana, jak by to ująć po naszemu, ochroniarza. Nie wiem, czy panowie ci przechodzą trening schodzenia z drabiny na czas, w związku z czym nie znam ich skuteczności w zwalczaniu drobnej przestępczości, ale mam wrażenie, że wcale nie o to chodzi w ich `pracy´. Grunt, że `galeria zawodów dziwnych´ spełnia swe zadanie i zapewnia stałe dochody wcale niemałej grupie Brazylijczyków.
Oto przykład: wjazd na teren hipermarketu. Na środku placu stoi coś w rodzaju bramki, przez którą należy przejechać, aby dostać się na drugą stronę rzeczonego placu. Przejazd nie jest płatny, więc po co taka zapora? Odpowiedź jest prosta: aby dać pracę pani, która za nas będzie naciskać czerwony przycisk, podnoszący szlaban zagradzający wjazd.
Przykład drugi: targ owocowy. Przy wjeździe wita nas przemiły pan, który wręcza kierowcy karteczkę (jej zawartość wciąż stanowi dla mnie tajemnicę, jakby chodziło co najmniej o szyfr do sejfu) oraz ustawia woreczek z numerem na dachu samochodu. W drodze powrotnej zaś zdejmuje numer i zabiera wspomnianą karteczkę. Czemu ma to służyć nie pamiętają z pewnością nawet najstarsi Brazylijczycy.
Kolejna historia. Monitoring po paulistańsku. Trzeba tu wiedzieć, że z reguły tutejsze sklepy, zwłaszcza te oferujące niedrogie ubrania oraz mydło i powidło, nie mają drzwi wejściowych, przez co cały czas otwarte są na ulicę. Nasze zabezpieczenia pewnie nie zdałyby tu egzaminu. Ale i na to jest sposób. Wystarczy na ulicy przed sklepem ustawić drabinę, a na niej posadzić pana, jak by to ująć po naszemu, ochroniarza. Nie wiem, czy panowie ci przechodzą trening schodzenia z drabiny na czas, w związku z czym nie znam ich skuteczności w zwalczaniu drobnej przestępczości, ale mam wrażenie, że wcale nie o to chodzi w ich `pracy´. Grunt, że `galeria zawodów dziwnych´ spełnia swe zadanie i zapewnia stałe dochody wcale niemałej grupie Brazylijczyków.
środa, 24 czerwca 2009
Lekcja jazdy po brazylijsku
Jeśli komuś się wydaje, że polskie drogi są dziurawe i nie da się po nich jeździć, to zapraszam na przejażdżkę ulicami São Paulo. Na przedmieściach ulice biegną w górę i w dół, w górę i w dół. A oprócz tych naturalnych gór i dołów, są jeszcze inne pomniejsze górki i dołki. Można powiedzieć, że równie naturalne, bo nie da się uniknć wpadania co chwila w dziurę w jezdni lub podskakiwania na wybojach.
Druga sprawa to kultura jazdy. Chwileczkę, napisałam `kultura´? Drobne przejęzyczenie. Jedyną regułą obowiazująca na szosach Brazylii jest to, co Anglicy nazywają `a good rule of thumb´. Dosłownie i w przenośni. Jedyną zasadą praktyczną jest bowiem brak zasad. A brak zasad sprowadza się z kolei do zasady, że najlepiej sygnalizować wszystkie manewry na drodze wyciągnięciem kciuka. Może być też cała ręka wystawiona przez okno. Ten jeden drobny gest zastępuje całą gamę operacji: podziękowanie innemu kierowcy za umożliwienie wąaczenia się do ruchu, pokazanie, że właśnie chcemy zmienić pas lub że mamy zamiar wymusić pierwszeństwo przejazdu i zajechać komuś drogę.
I w tych oto warunkach kierowcy beztrosko mkną z prędkością dużo za dużą, nic nie robiąc sobie z tego, iż nie dość, że sami stanowią zagrożenie, to już na pewno nie mogą zaufać pozostałym użytkownikom dróg. Bo oto nagle komuś zechce się porozmawiać z zauważonym po drodze znajomym. Nie ma problemu, czemu by nie zaparkować dokładnie obok miejsca, w którym akurat zobaczyło się znajomą twarz? Czyli na środku pasa jezdni. I nagle przed kierowcą jadącym z tyłu wyrasta przeszkoda, którą należy pokonać, a jakże, na pełnym gazie i w dodatku w obliczu rychłej stluczki z samochodem nadjeżdżającym z naprzeciwka. Aby wyjaśnić to bardziej precyzyjnie: codzienna jazda ulicami São Paulo przypomina slalom gigant. Nic dodać, nic ująć.
Nic dziwnego, że piesi, nie chcąc uczestniczyć w tych samobójczych praktykach, przemykają chyłkiem… pomiędzy samochodami. Gdziekolwiek się da. Błędne koło, bo tym samym stają się pierwszym i najłatwiejszym celem tych swoistych gier ulicznych. Ale nie ma rady, każdemu pieszemu w tym mieście zdaje się przyświecać motto: jeśli chcesz przejść na drugą stronę ulicy - chwytaj chwilę!
Druga sprawa to kultura jazdy. Chwileczkę, napisałam `kultura´? Drobne przejęzyczenie. Jedyną regułą obowiazująca na szosach Brazylii jest to, co Anglicy nazywają `a good rule of thumb´. Dosłownie i w przenośni. Jedyną zasadą praktyczną jest bowiem brak zasad. A brak zasad sprowadza się z kolei do zasady, że najlepiej sygnalizować wszystkie manewry na drodze wyciągnięciem kciuka. Może być też cała ręka wystawiona przez okno. Ten jeden drobny gest zastępuje całą gamę operacji: podziękowanie innemu kierowcy za umożliwienie wąaczenia się do ruchu, pokazanie, że właśnie chcemy zmienić pas lub że mamy zamiar wymusić pierwszeństwo przejazdu i zajechać komuś drogę.
I w tych oto warunkach kierowcy beztrosko mkną z prędkością dużo za dużą, nic nie robiąc sobie z tego, iż nie dość, że sami stanowią zagrożenie, to już na pewno nie mogą zaufać pozostałym użytkownikom dróg. Bo oto nagle komuś zechce się porozmawiać z zauważonym po drodze znajomym. Nie ma problemu, czemu by nie zaparkować dokładnie obok miejsca, w którym akurat zobaczyło się znajomą twarz? Czyli na środku pasa jezdni. I nagle przed kierowcą jadącym z tyłu wyrasta przeszkoda, którą należy pokonać, a jakże, na pełnym gazie i w dodatku w obliczu rychłej stluczki z samochodem nadjeżdżającym z naprzeciwka. Aby wyjaśnić to bardziej precyzyjnie: codzienna jazda ulicami São Paulo przypomina slalom gigant. Nic dodać, nic ująć.
Nic dziwnego, że piesi, nie chcąc uczestniczyć w tych samobójczych praktykach, przemykają chyłkiem… pomiędzy samochodami. Gdziekolwiek się da. Błędne koło, bo tym samym stają się pierwszym i najłatwiejszym celem tych swoistych gier ulicznych. Ale nie ma rady, każdemu pieszemu w tym mieście zdaje się przyświecać motto: jeśli chcesz przejść na drugą stronę ulicy - chwytaj chwilę!
wtorek, 23 czerwca 2009
poniedziałek, 22 czerwca 2009
Festa Junina
Festa junina to święto na cześć świętego Jana, czyli coś, jak nasza Kupalnocka, albo Wianki (które zresztą są co roku organizowane przez tutejszą Polonię). Z tej okazji Brazylijczycy przywdziewają tradycyjne stroje cairipas, czyli mieszkańców wsi. Organizowane są rozmaite festyny, na których można posłuchać muzyki sertaneja. Oto jej próbka:
niedziela, 21 czerwca 2009
Smaki Brazylii
Pierwszy dzień po przylocie. Poranek jest chłodny, czuję się, jakbym w ogóle nie wyjeżdżała. Pamiętam jeszcze, kiedy na dzień dobry tropikalne powietrze buchało mi w twarz, sprawiając, że miałam ochotę zrobić w tył zwrot i czym prędzej ucieć z tego piekła. Tylko ten mrok! W Polsce o 6 rano wita nas słońce, a tu wciąż panuje ciemność. Bliskość równika daje się we znaki:)
W domu czeka mnie przemiłe powitanie. Na dobry początek dostaję paterę pełną wspaniałych owoców. Mango, papaja, marakuja, avocado… To się nazywa życie!
Mój ulubiony owoc? Marakuja!! A jeszcze lepiej dwie. Może być też w postaci deseru.
Na obiad, pierwszy raz w życiu próbuję feijoady. Nie jest to może wersja typowa ze świńskim uchem i tym podobnymi przysmakami, ale może to i lepiej. Dzięki temu mogę poznać smak tej tradycyjnej potrawy, a świńskie ucho raczej by mnie do niej nie przekonało. O dziwo, ryż i fasola coraz bardziej przypadają mi do gustu.
Nieco później całą ferajną pakujemy się do samochodu i jedziemy do parku Ibirapuera (co w języku Indian Tupi znaczy ´´stare drzewo´´). Niestety, plany krzyżuje nam impreza z okazji Tygodnia Mody: nie ma gdzie zaparkować. Nic nie daje kilkakrotne okrążenie parkingu. Miejsc nie ma i już. Podobno są za to gwiazdy mody, z Brazylijką Giseli Bündchen na czele, ale żadnej nie udaje nam się zobaczyć. Szkoda…
W domu czeka mnie przemiłe powitanie. Na dobry początek dostaję paterę pełną wspaniałych owoców. Mango, papaja, marakuja, avocado… To się nazywa życie!
Mój ulubiony owoc? Marakuja!! A jeszcze lepiej dwie. Może być też w postaci deseru.
Na obiad, pierwszy raz w życiu próbuję feijoady. Nie jest to może wersja typowa ze świńskim uchem i tym podobnymi przysmakami, ale może to i lepiej. Dzięki temu mogę poznać smak tej tradycyjnej potrawy, a świńskie ucho raczej by mnie do niej nie przekonało. O dziwo, ryż i fasola coraz bardziej przypadają mi do gustu.
Nieco później całą ferajną pakujemy się do samochodu i jedziemy do parku Ibirapuera (co w języku Indian Tupi znaczy ´´stare drzewo´´). Niestety, plany krzyżuje nam impreza z okazji Tygodnia Mody: nie ma gdzie zaparkować. Nic nie daje kilkakrotne okrążenie parkingu. Miejsc nie ma i już. Podobno są za to gwiazdy mody, z Brazylijką Giseli Bündchen na czele, ale żadnej nie udaje nam się zobaczyć. Szkoda…
sobota, 20 czerwca 2009
Godzina ´´0´´
Sobota, 6 rano. Wstaję i szykuję się do drogi. Mamy wyjechać o 7.30. Ta sztuka się nam oczywiście nie udaje i wyjeżdżamy 10 minut po czasie. Na szczęście droga do Warszawy nie jest zakorkowana i na Okęcie dojeżdżamy ponad dwie godziny przed odlotem. Mamy zatem czas, aby się pożegnać.
Samolot odlatuje z nowego terminala, pierwszy raz nie muszę jechać autobusem, tylko od razu z bramki wchodzę na pokład. Co za luksus! Mamy co prawda opóźnienie, ale podróż do Rzymu przebiega bez zakłóceń. W samolocie spotykam dwie olsztynianki, które po raz pierwszy wybrały się w podniebną podróż.
Dwunastogodzinna podróż z Italii do Brazylii daje się we znaki i na miejsce docieram jak z krzyża zdjęta, co zresztą widać na załączonym obrazku. Jeszcze tylko odbiór bagażu - znów się udało, hura! Anegdotyczne jest już bowiem moje pojawienie się na warszawskim lotnisku bez bagażu, za to z łukiem od berimbau - i zaczynam przygodę życia.
I tym sposobem jestem tu, w São Paulo. Senhora Biata (znowu) w Brazylii:)
Samolot odlatuje z nowego terminala, pierwszy raz nie muszę jechać autobusem, tylko od razu z bramki wchodzę na pokład. Co za luksus! Mamy co prawda opóźnienie, ale podróż do Rzymu przebiega bez zakłóceń. W samolocie spotykam dwie olsztynianki, które po raz pierwszy wybrały się w podniebną podróż.
Schody zaczynają się dopiero na rzyskim lotnisku. Niestety to nie londyńskie Heathrow – nie ma tu co robić, zatem na trzy godziny dekuję się w McDonaldsie i rozwiązuję sudoku, które przezornie na tę okoliczność zabrałam ze sobą. Potem zwiedzam wszystkie terminale wzdłuż i wszerz. Gdy w końcu nadchodzi godzina odprawy, przeżywam małą niespodziankę. Aby dostać się do terminala C, muszę przejechać kawałek pociągiem. Na miejscu zaś okazuje się, że z bramki, którą mam podaną na bilecie, mogę polecieć do… Buenos Aires. Na szczęście szybko orientuję się w sytuacji. Przy okazji po raz kolejny cieszę się z wejścia Polski do Unii Europejskiej. Przez kontrolę paszportową przechodzę bezstresowo i – co więcej – bez kolejki.
Brazylijską atmosferę czuję już, czekając na odprawę. Do São Paulo poleci ze mną rozkrzyczana grupa Brazylijczyków. Dobrze, że będziemy lecieć w nocy – przynajmniej będą spać. Ich głośne zachowanie przypomina mi bowiem, jak bardzo jestem już zmęczona.
Brazylijską atmosferę czuję już, czekając na odprawę. Do São Paulo poleci ze mną rozkrzyczana grupa Brazylijczyków. Dobrze, że będziemy lecieć w nocy – przynajmniej będą spać. Ich głośne zachowanie przypomina mi bowiem, jak bardzo jestem już zmęczona.
Jestem chyba jedyną Polką na pokładzie samolotu. Oprócz mnie i brasileiros są jeszcze Włosi, Boliwijczycy, dwoje Nigeryjczyków. Dominuje język portugalski i… angielski. W tym języku porozumiewam się z moimi sąsiadami z rzędu i stewardesami. Na portugalski przyjdzie jeszcze czas.
Dwunastogodzinna podróż z Italii do Brazylii daje się we znaki i na miejsce docieram jak z krzyża zdjęta, co zresztą widać na załączonym obrazku. Jeszcze tylko odbiór bagażu - znów się udało, hura! Anegdotyczne jest już bowiem moje pojawienie się na warszawskim lotnisku bez bagażu, za to z łukiem od berimbau - i zaczynam przygodę życia.
I tym sposobem jestem tu, w São Paulo. Senhora Biata (znowu) w Brazylii:)
Komitet powitalny spisał się wspaniale:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)
O mnie
Z urodzenia olsztynianka, z zamieszkania paulistana. Zapraszam do odwiedzania mojego blogu, na którym podzielę się swoimi wrażeniami i spostrzeżeniami z życia w Brazylii.