wtorek, 18 września 2012

Szczypta kultury

Choć Muzeum Sztuki w São Paulo (MASP) mijałam wielokrotnie podczas poprzednich czterech pobytów w mieście, dopiero dziś przestąpiłam jego progi. Powodem wizyty była wystawa zatytułowana Caravaggio i jego następcy. Jako uboga imigrantka wybrałam się do muzeum w dniu, w których wstęp jest wolny. Powitała mnie kolejka, jak przed Centrum Nauki "Kopernik" w Warszawie. Kto był, ten wie — dwie godziny czekania. Nie zważając jednak na to, ani na dobrze ponad 30 stopni Celsjusza w cieniu (na słońcu termometry uliczne pokazywały 42!), ustawiłam się karnie na końcu ogonka, po czym po 2 minutach byłam już w środku kolejki, jako że za mną ciągnął się kilkumetrowy wąż. Nie doceniałam zamiłowania Brazylijczyków do kultury i sztuki!

Na szczęście te dwie godziny minęły mi dość szybko w miłym towarzystwie przyjaciółki o polskich korzeniach, dzięki czemu i nasi "współstacze" mieli zapewnioną rozrywkę, przypatrując się naszej — dla nich niezrozumiałej — ożywionej rozmowie.

Jednak zamiłowanie Brazylijczyków do sztuki to jedno, a zamiłowanie do innych procederów — to drugie. Muzeum otoczone było niemal dosłownie wozami policyjnymi, w środku zaś nie tylko byliśmy bacznie obserwowani przez uzbrojonych panów ochroniarzy (chociaż może to uzbrojenie to tylko wytwór mojej wyobraźni…), ale jeszcze co chwila rozlegał się przeraźliwy sygnał dźwiękowy, gdy ktoś za bardzo zbliżył się do wyznaczonej wokół eksponatów linii, której pod żadnym pozorem nie należało przekraczać. To wszystko sprawiało, że trudno było tak naprawdę skoncentrować się na kontemplacji dzieł barokowych malarzy. Mało tego, prac było jedynie dwadzieścia, a wszystkie eksponowane w zbyt ciemnym świetle. Przyznam szczerze, gdybym musiała zapłacić za bilet wstępu, byłabym rozczarowana.

Nieco lepsze wrażenie zrobiła na mnie ekspozycja, poświęcona Romantyzmowi. Może zresztą podziałały na mnie znane nazwiska: Bosch, Dali, Van Gogh, Monet, Renoir, mój ulubiony z tego zestawu Modigliani, Degas, Toulouse-Lautrec. Najbardziej zauroczył mnie jednak obraz malarza brazylijskiego, Antônio Parreirasa, zatytułowany Iracema*.

(źródło: Wikipedia)
 
Na koniec zostawiłyśmy sobie wystawę grafik, wśród których znalazło się kilka rysunków Francisca Goi (przypomniałam sobie świetną prezentację jego twórczości w Łodzi). Kulturalny dzień uważam więc w całości za udany:)
 
 
* Iracema to bohaterka powieści romantycznej José de Alencara, Indianka "o ustach słodkich jak miód i włosach tak czarnych jak skrzydło kruka", w której zakochuje się Martim, portugalski kolonizator. Imię "Iracema" jest anagramem słowa "America", "Martim" to "wojownik", a cały poemat ukazuje alegorycznie dzieje europejskiej kolonizacji Brazylii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz