niedziela, 23 września 2012

Polskie smaki, brazylijskie skarby

Jakkolwiek kuchnia brazylijska jest bardzo smaczna, przybyszowi z daleka brakuje czasem swojskich smaków. Do tego stopnia, że na forum "Polonia w Brazylii" można przeczytać rady i wskazówki, gdzie szukać "polskich" produktów spożywczych. A nie jest to takie łatwe. Tym większy podziw i zazdrość budzą wszelkie zdobycze i odkrycia. Na liście najbardziej poszukiwanych rzeczy znajdują się:
  • swojski chleb
  • koper
  • małe ogórki do kiszenia
  • śmietana
  • chrzan
  • twaróg
  • ser typu feta
Ja dopisałabym jeszcze do tej listy dobry majonez.

Kiedy człowiek musi sobie radzić w innej rzeczywistości kuchennej, zaczyna opanowywać różne umiejętności. A to coś czymś zastąpi (śmietanę naturalnym jogurtem), to znów zabiera się za pieczenie domowego chleba (ten zamiar kiełkuje już w mojej głowie po miesiącu wciskania w siebie trociniastego chleba tostowego szumnie nazywanego razowym).

W ostatnim czasie opanowywałam jednak inną umiejętność: ćwiczenie sokolego oka. Takiego, co to wypatrzy każdy łakomy kąsek:) Moim łupem padł więc najpierw chrzan z buraczkami:


Ale to była tylko rozgrzewka, słoik stał bowiem — nieco zakamuflowany, to fakt — na jednej z półek supermarketu.

Kolejny mój fant to dwa pęczki koperku. Kiedy trzy lata temu szukałam go do duszonej kapusty, którą zamierzałam uraczyć moją brazylijską rodzinę, nie wiedziałam, że to taki egzotyczny towar. Jednak dobrze poinformowany kolega wskazał mi miejsce, gdzie ów rarytas można nabyć bez większych trudności. Nie miałam okazji tego sprawdzić aż do ubiegłego piątku, ale faktycznie okazało się, że całkiem niedaleko domu koperku mam pod dostatkiem. Za całkiem przyzwoitą cenę.

Lecz to nie chrzan, i nie koper (choć już bardziej) wywołał prawdziwą zazdrość moich współtowarzyszek w (nie)doli imigranta. Skarbem, który przebił wszystkie inne, okazały się malutkie, niepozorne ogóreczki.

W sam raz na małosolne. Lub do zakiszenia. Mmmm…


Moje już dojrzewają w słoju.
 
Kto nie widział monstrualnie przerośniętych brazylijskich ogórków, ten nawet nie podejrzewa, jakim ekstatycznym przeżyciem może być znalezienie tego, po co się jechało z samego rana na największy owocowo-warzywny targ w São Paulo. Wcale nie wiedząc, tylko mając mglistą nadzieję, że się to znajdzie.
 
Znalazło się u dwóch panów, którzy stwierdzili, że dziś po raz pierwszy w tym roku przywieźli "moje" ogórki (TA-DAMM!), ale od teraz będą już je mieć stale. Na razie na próbę — bo zakup to jedynie połowa sukcesu, teraz zaczęła się faza eksperymentu — do słoika trafiło ich pół kilo. Mam nadzieję, że będzie to strzał w dziesiątkę i niedługo znów wybiorę się do CEASA.
 
Zresztą z marszu to miejsce stało się moim ulubionym, bo wypatrzyłam jeszcze świeże pieczarki, suszone grzyby oraz produkty do przyrządzania sushi. I uraczyłam się nie tylko pysznym pastelem z kiełbasą calabresą i serem, ale także japońskimi ciasteczkami z białej i czarnej fasoli.
 
Zaś za tydzień czeka mnie kolejny pasjonujący wypad. Tym razem do Mercadão, gdzie zamierzam znaleźć zakazane ziarenka maku. Ale to już zupełnie inna bajka;)

wtorek, 18 września 2012

Szczypta kultury

Choć Muzeum Sztuki w São Paulo (MASP) mijałam wielokrotnie podczas poprzednich czterech pobytów w mieście, dopiero dziś przestąpiłam jego progi. Powodem wizyty była wystawa zatytułowana Caravaggio i jego następcy. Jako uboga imigrantka wybrałam się do muzeum w dniu, w których wstęp jest wolny. Powitała mnie kolejka, jak przed Centrum Nauki "Kopernik" w Warszawie. Kto był, ten wie — dwie godziny czekania. Nie zważając jednak na to, ani na dobrze ponad 30 stopni Celsjusza w cieniu (na słońcu termometry uliczne pokazywały 42!), ustawiłam się karnie na końcu ogonka, po czym po 2 minutach byłam już w środku kolejki, jako że za mną ciągnął się kilkumetrowy wąż. Nie doceniałam zamiłowania Brazylijczyków do kultury i sztuki!

Na szczęście te dwie godziny minęły mi dość szybko w miłym towarzystwie przyjaciółki o polskich korzeniach, dzięki czemu i nasi "współstacze" mieli zapewnioną rozrywkę, przypatrując się naszej — dla nich niezrozumiałej — ożywionej rozmowie.

Jednak zamiłowanie Brazylijczyków do sztuki to jedno, a zamiłowanie do innych procederów — to drugie. Muzeum otoczone było niemal dosłownie wozami policyjnymi, w środku zaś nie tylko byliśmy bacznie obserwowani przez uzbrojonych panów ochroniarzy (chociaż może to uzbrojenie to tylko wytwór mojej wyobraźni…), ale jeszcze co chwila rozlegał się przeraźliwy sygnał dźwiękowy, gdy ktoś za bardzo zbliżył się do wyznaczonej wokół eksponatów linii, której pod żadnym pozorem nie należało przekraczać. To wszystko sprawiało, że trudno było tak naprawdę skoncentrować się na kontemplacji dzieł barokowych malarzy. Mało tego, prac było jedynie dwadzieścia, a wszystkie eksponowane w zbyt ciemnym świetle. Przyznam szczerze, gdybym musiała zapłacić za bilet wstępu, byłabym rozczarowana.

Nieco lepsze wrażenie zrobiła na mnie ekspozycja, poświęcona Romantyzmowi. Może zresztą podziałały na mnie znane nazwiska: Bosch, Dali, Van Gogh, Monet, Renoir, mój ulubiony z tego zestawu Modigliani, Degas, Toulouse-Lautrec. Najbardziej zauroczył mnie jednak obraz malarza brazylijskiego, Antônio Parreirasa, zatytułowany Iracema*.

(źródło: Wikipedia)
 
Na koniec zostawiłyśmy sobie wystawę grafik, wśród których znalazło się kilka rysunków Francisca Goi (przypomniałam sobie świetną prezentację jego twórczości w Łodzi). Kulturalny dzień uważam więc w całości za udany:)
 
 
* Iracema to bohaterka powieści romantycznej José de Alencara, Indianka "o ustach słodkich jak miód i włosach tak czarnych jak skrzydło kruka", w której zakochuje się Martim, portugalski kolonizator. Imię "Iracema" jest anagramem słowa "America", "Martim" to "wojownik", a cały poemat ukazuje alegorycznie dzieje europejskiej kolonizacji Brazylii.

niedziela, 2 września 2012

Piknik

Mój drugi paulistański piknik uważam za udany! Nie tylko ze względu na bigos i pierogi, ale przede wszystkim ze względu na nasz bardzo udany występ. Świetnie się bawiliśmy, nie zważając na taneczne potknięcia. Ba, nawet bisowaliśmy! A co najważniejsze, całe Rio zazdrości nam takiej imprezy:)