Ale po kolei. W sobotę zrobiliśmy sobie Dzień Dziecka, który w Brazylii obchodzony był w piątek. I wybraliśmy się na musical Tarzan. Disneyowski hit z muzyką Phila Collinsa został okrojony do jednej godziny (dla porównania, wersja gliwicka wystawiana w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu trwa 2 godziny 20 minut z przerwą), a aktorzy śpiewali z playbacku, ale historia chłopca wychowanego wśród małp tak nas wciągnęła, że wkrótce nie pamiętaliśmy o takich błahostkach. Przedstawienie było bowiem pełne humoru, a muzyka — choć z taśmy — naprawdę porywająca.
A po spektaklu czekała nas jeszcze mała niespodzianka:
Tarzan i Jane we własnej osobie.
Wracając jednak do minionego weekendu, muszę powiedzieć, że całkowicie — wizualnie i słuchowo — zachwycił mnie niedzielny poranek. Sala koncertowa São Paulo mieści się w starej stacji kolejowej, w której dziś oprócz filharmonii mieści się też… nowa stacja kolei miejskiej. Aż trudno uwierzyć, że tak pięknie odnowiony budynek sąsiaduje ze złej sławy dzielnicą narkotykową, a wokół niego koczują bezdomni. Jednak wchodząc do środka można poczuć się jak w zupełnie innym świecie:
Pierwsza wizyta w tym przybytku dostarczyła mi także niezwykłych przeżyć duchowych (tak, tak, wiem, jak to górnolotnie brzmi, ale tak było), za sprawą Tańców Symfonicznych z West Side Story Leonarda Bernsteina, jednego z moich ukochanych musicali (już po raz trzeci je dziś wspominam, ale musicale to moja ogromna pasja). Jednak prawdziwym odkryciem był dla mnie utwór młodego (ur. 1970) kolumbijskiego kompozytora Victoriana Valencii Rincona, Suita nr 2. Tutaj pierwszy i drugi jego fragment:
Przyjemności obcowania ze sztuką nie zepsuły mi nawet obecne na widowni kilkuletnie dzieci oraz niektórzy siedzący "na chórze" (czyli za orkiestrą, a przodem do głównej widowni) dorośli. Wręcz przeciwnie, poczułam się wyjątkowo będąc jedną z nielicznych osób znających koncertowo-filharmoniczną etykietę (której zasady zostały nota bene wyjaśnione w skrócie w programie koncertu, ale ten trzeba było najpierw wziąć, a potem przeczytać…). Podsumowując, było to doświadczenie, które zamierzam wielokrotnie powtarzać w przyszłości.
Muszę jeszcze wspomnieć, jak zdobywałam bilety na to wydarzenie. Otóż po rozmowie z panem Ryszardem, na stronie Sali São Paulo, znalazłam informację o repertuarze oraz o tym, że bilety na dany koncert rozprowadzane są od poniedziałku poprzedzającego koncertową niedzielę. Pomna oblężenia MASP, udałam się zatem wcześnie rano "w kolejkę". Jakież było moje zdziwienie, kiedy dwadzieścia minut przed otwarciem kas byłam pierwsza przy okienku. No cóż, kultura nie musi być dla wszystkich. Kultura jest dla snobów:)
Trochę historii:
Sala São Paulo mieści się w budynku dworca kolejowego Júlio Prestes. Pierwotna stacja powstała w 1872 roku, w celu transportu kawy z interioru do stolicy stanu. Stamtąd przewożona była do pobliskiej stacji Luz, a dalej do portu w Santos, bo tylko Luz miała połączenie kolejowe z portem. Obecny budynek stacji — który w zamyśle miał być większy i nowocześniejszy, aby zwiększyć handel kawą — powstał w 1938 roku: zbyt późno, aby odegrać swoją rolę. W tym czasie bowiem w miastach zaczęły już kursować autobusy, powstały międzystanowe drogi, a hegemonia Brazylii jako kawowego potentata upadła. Wkrótce potem dworzec został opuszczony i zapomniany. Do dawnej świetności powrócił dopiero w latach 90. XX wieku, kiedy to na prośbę dyrygenta Johna Neschlinga został odnowiony i przeznaczony na siedzibę Orkiestry Symfonicznej São Paulo.
Źródło: Wikipedia