Tegoroczne święta były pierwszymi, które spędziłam na obczyźnie, z dala od rodzinnego domu. W ogóle było to pierwsze Boże Narodzenie, które obchodziłam gdziekolwiek poza domem. Miałam jednak szczęście wchodząc w rodzinę, która celebruje świąteczny czas i dla której oznacza on coś więcej niż tylko dni wolne od pracy.
Kilka tygodni wcześniej, tuż przed 6 grudnia (do szóstego nie wytrzymałam), udekorowałam nasze mieszkanie własnoręcznie wykonanymi dekoracjami. Niezmiernie mnie cieszyło ich przygotowanie, a nawet kupowanie chińskich półproduktów, czyli wieńców, plastikowych bombek i łańcuchów. Powoli udzielała mi się bożonarodzeniowa atmosfera.
Kolejne tygodnie spędziłam, jak pisałam już wcześniej, w pracy. Moje rękodzieło spotkało się z ogromnym zainteresowaniem, a ostatnie zamówienia kończyłam jeszcze w piątek rano. Potem zabrałam się za bardzo gruntowne świąteczne sprzątanie. Tak robią polskie panie domu, czyż nie?
Coraz bardziej nakręcona, ułożyłam też swoją część wigilijnego menu, które z dnia na dzień coraz bardziej się rozrastało i z jednych jedynych obiecanych pierogów zrobiły się dwa rodzaje pierogów (nie zabrakło tych z kapustą i grzybami, błogosławiona niech będzie kolonia niemiecka w Brazylii i jej Sauerkraut), ryba w zalewie (w tej roli smażone sardynki), chłodnik (czyli tradycyjny barszcz w wersji na tropiki) oraz moje ulubione ciasto marchewkowe a la piernik. Z pomocą męża przygotowania zakończyliśmy w poniedziałkowy poranek, co dawało nam cały dzień leniuchowania po dobrze wykonanej pracy.
Niestety, około godziny 20, kiedy okazało się, że wieczerza z powodów organizacyjnych została przesunięta na 22.00, powoli opuszczał mnie dobry humor (wiadomo, Polak godny to zły, a tu jeszcze takie smakołyki w lodówce…). Ostatecznie jednak domowników i gości apetyt na moje specjały wynagrodził mi wszelkie smutki, a każda kolejna dokładka przywracała uroczysty nastrój i ostatecznie uznałam tę Wigilię za bardzo udaną i całkiem tradycyjnie polską. Nie zabrakło wszakże i opłatka, i dodatkowego nakrycia, nie tyle dla strudzonego wędrowca, co wzorem naszych słowiańskich przodków dla tych, którzy nie mogli z nami zasiąść przy stole.
Brazylia (polską) tradycją stoi! A co!
czwartek, 27 grudnia 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
O mnie
Z urodzenia olsztynianka, z zamieszkania paulistana. Zapraszam do odwiedzania mojego blogu, na którym podzielę się swoimi wrażeniami i spostrzeżeniami z życia w Brazylii.
Moje galerie fotografii
Warto zajrzeć
Może warto zajrzeć?
Archiwum bloga
-
►
2013
(14)
- ► października (2)
-
▼
2012
(23)
- ► października (4)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz